Roman miał 35 lat i postanowił zbudować sobie raj. Jego żona Swieta się zgodziła: „Ja za mężem zawsze murem”. Piękne córki nie mówiły nic.
Poszli za Anastazją.
Losza ma 35 lat i postanowił, że opuści swój raj. Jego żona Natalia się zgadza. Dzieci nie mówią nic.
Zwątpili w Anastazję.
„Zbuduj przestrzeń miłości na jednym hektarze ziemi” – powtarzała pustelnica z tajgi. Więc Losza z żoną budowali.
Na początku mieszkali w namiocie. Zimno? Przecież można pożyczyć koce od sąsiada.
Nie ma wody? Sąsiad pomoże przywieźć ją beczkowozem.
Żona chce rodzić drugie dziecko w domu? Sąsiadka jest akuszerką, wszystkie dzieci w Luchezarnoye, jak tu mówią, wychodzą spod jej ręki. A przecież będzie jeszcze lepiej!
Będziemy mieć tu swoją Rosję, taką jak my chcemy, a nie jak chcą urzędnicy.
Już siedemdziesiąt rodzin kupiło tu ziemię. Wkrótce powstanie siedemdziesiąt rodowych posiadłości. Nasze dzieci będą się razem bawić. Na wspólnym placu urządzimy maslenicę. Ile trzeba będzie upiec blinów dla tylu ludzi?
Roman myślał: „Skoro straciłem wszystko, firmę przewozową i większość oszczędności, nic mnie tu, we Władywostoku, nie trzyma”. Wiedział, że musi budować od nowa i gdzie indziej.
Tylko jak?
Wtedy trafił na książki z wytłoczoną gałązką cedru na okładce i napisem Dzwoniące Cedry Rosji. I zdjęciem młodej kobiety o blond włosach i niebieskich oczach. Anastazja. Pustelnica z syberyjskiej tajgi. Dla Romana nie było ważne, czy kobieta rzeczywiście istnieje, czy jest tylko wytworem bujnej fantazji Władimira Megre, autora serii książek „Dzwoniące Cedry Rosji”. Ważne, że Anastazja znała parametry raju, wiedziała, jak go stworzyć na jednym hektarze ziemi. Romanowi zaszumiał wtedy cedr. Za resztę oszczędności kupił ziemię 9000 kilometrów od domu. On, mieszczuch od pokoleń, nienawykły do pracy na ziemi. Czasem tylko kopał grządki na daczy, ale szybko go to nudziło.
Do Troitskoye (Троицкое), wsi położonej 113 kilometrów na północ od Moskwy, przyjechali latem 2010 roku. Gdy zobaczyli ziemię, która miała stać się ich rajem, nie mówili nic. Czy to przez zmęczenie, bo pokonali dziesięć stref czasowych? A może wyobrazili sobie ogrom pracy, która na nich czeka? Ich raj jak okiem sięgnąć był porośnięty zielskiem i krzakami. Prowadziła do niego gruntowa droga, wyboista, z dziurami tak głębokimi, że po deszczu dorośli zanurzali w wodzie kostki, a dzieci nawet kolana. Wiedzieli jednak, że dalej, za krzakami, lasem i polem są ich sąsiedzi. Ludzie podobnie myślący, jedinomyszlenniki (единомышленники), którym kiedyś też zaszumiał cedr. Na sąsiedzkim zebraniu zadecydowali, że swoją rodową osadę, czyli zbiór siedlisk powstałych według koncepcji pustelnicy Anastazji, nazwą Luchezarnoye (Лучезарное). Promienna. Czasem nieśmiało dodawali – przyszłość.
Anastazja podpowiedziała Romanowi, co ma zrobić, a Youtube jak to zrobić. Najpierw Roman ogrodził swój raj, ale nie płotem, bo takich rzeczy tu się nie robi, lecz drzewami i krzewami. Potem wykopał staw i wpuścił do niego ryby. W sadzie posadził drzewa: grusze, jabłonie i śliwy. Oraz rodowy cedr. Najważniejsze drzewo, symbol rodowej posiadłości. Założył warzywnik. Krzaki malin wysadził tak, żeby tworzyły koncentryczne kręgi. Jak podrosną, będzie labirynt. Zbudował domek dla turystów, którzy mają przyjeżdżać z Moskwy, żeby pod okiem Swiety ćwiczyć asany, jeść pomidory o smaku pomidorów, a przy odjeździe mówić: „Gospodin, to inny świat”. W tym czasie pożegnali dwie dorastające córki, które zachwytów moskwian „nad innymi światem” nie podzielają, bo wolą miasto, takie jak Mińsk, gdzie już od 3 lat mieszkają z dziadkami. Teraz po raju biegają dwaj kilkuletni chłopcy, których Swieta urodziła w domku dla turystów z pomocą akuszerki. – Wspólne porody umacniają rodzinę – powtarza Swieta, a za nią sąsiadki Natalia i Nadia. – Bo chodzi o to, żeby rodzina była silna. Żeby na hektarze ziemi zbudować swój ród. Tu się rodzić i tu umierać – dodaje Roman.
Losza i Roman są sąsiadami, ale już nie jedinomyszlennikami. Stoją naprzeciw siebie na gruntowej drodze, która przecina Luchezarnoye. Losza się tłumaczy, choć Roman nie ocenia. On tylko pyta: „Dlaczego porzucasz swój raj?”. Zamiast odpowiedzi jest opowieść. Jak przyjechali tu z żoną, młodzi, dwudziestosiedmioletni. Ona dopiero co urodziła dziecko, on był instruktorem tańca. Nie zarabiał wiele, ale wystarczająco, by tanio kupić ziemię. Nie chcieli miasta, bo tam głośno, brudno, za wszystko trzeba płacić, a i tak dostaje się ochłap. A tu będą u siebie, na swoich zasadach, samowystarczalni. Nauczą się gospodarować na ziemi. Zbudują dom. Kupią kozy, kury, kaczki. Zaczną uprawiać ogród. Wszystko dla dzieci. Niech żyją w lepszym świecie niż ich rodzice. We wspólnocie ludzi podobnie myślących. Będzie ich tu wielu.
Przyjechało osiem rodzin. Głównie z Moskwy, jest też małżeństwo z Ukrainy. Pozostali, choć kupili ziemię, pojawili się w Luchezarnoye tylko na początku – żeby stwierdzić, że ogrom pracy ich przerasta. Dziś na wspólnym placu bawi się zwykle dziesięcioro dzieci. Dorośli zaglądają tam tylko podczas świąt. Po podwórku Loszy już od dawna nie chodzą kozy. Z gospodarstwa, które miało być samowystarczalne, został tylko ogródek. Losza przestał czytać książki z gałązką cedru na okładce. Szuka pracy i mieszkania w Moskwie. Chce, żeby jego dzieci chodziły do dobrej szkoły, a nie uczyły się w domu jak dotychczas. Miały więcej znajomych. Mogły wybrać, co chcą robić w życiu. Tak jak on, gdy miał 27 lat i szumiał mu cedr.
– Tu dzieci nie mają żadnych perspektyw. Co ja mogę im tu dać? – Losza spogląda smutno na pustą drogę.
– Dzieci nie trzeba prowadzić za rękę. Jak będą chciały coś w życiu osiągnąć, to im się uda nawet bez rodziców – Roman odpowiada uśmiechem.
– Trzeba nimi pokierować. Pokazać możliwości.
– Po co się martwisz na zapas? Na razie twoje dzieci biegają po lesie i są zadowolone.
– Od ośmiu lat wychodzę na tę drogę i od 8 lat widzę to samo: żwir, dziury i las.
– To weź łopatę i zacznij ją budować. Po co się oglądasz na innych?
– A może ty weźmiesz łopatę do ręki?
– Mnie ta droga nie przeszkadza. Tak mi dobrze.
– Co, znowu mam czyścić tę drogę sam? Albo skrzykiwać ludzi na subotniki (wspólne roboty w czynie społecznym), a potem słuchać ich pretensji?
– Za bardzo się przejmujesz ludźmi.
– Ja to się przejmuję tym, że za chwilę mogą mi zburzyć dom. Nie chcę już przesiadywać w sądach. Ciągle się zastanawiać, co będzie za miesiąc, pół roku, rok.
– Jak zburzą, to zaczniesz się martwić. Póki co masz dach nad głową.
– Mieli być sąsiedzi. Siedemdziesiąt rodzin. Hektar do hektara i będziemy mieć raj.
– I ja go tu mam – Roman kopie kamień i odchodzi w drugą stronę.
Przepis na raj miała stworzyć Anastazja, pustelnica żyjąca w tajdze, nieopodal miasta Surgut, położonego nad rzeką Ob. Tylko jeden człowiek wie, gdzie dokładnie mieszka Anastazja. To Władimir Megre, który obiecał pustelnicy, że nigdy nie zdradzi sekretu. Jak twierdzi, regularnie widuje się z Anastazją, a przekazywane przez nią nauki spisuje w książkach „Dzwoniące cedry Rosji”. Serię rozpoczęła wydana w 1996 roku „Anastazja”, potem były kolejne części: „Dzwoniące Cedry”, „Przestrzeń miłości”, „Stworzenie”, „Kim jesteśmy”, „Księga Rodu”, „Energia życia”, „Rytuały miłości”, „Nowa cywilizacja”, „Anasta”. Na swojej stronie internetowej Megre przytacza liczby: jedenaście milionów sprzedanych egzemplarzy, dwadzieścia przekładów i dwa wydania uzupełnione. „Władimir Megre – dawniej znany syberyjski przedsiębiorca. Obecnie uważany za jednego z najwybitniejszych światowych pisarzy. W 2011 roku laureat prestiżowej, pokojowej Nagrody Gusiego – azjatyckiego odpowiednika Pokojowej Nagrody Nobla” – widnieje na okładce polskiego przekładu „Anastazji”, wydanego przez Stowarzyszenie „Wartościowa Książka”.
Zanim Megre odkrył w sobie literacką żyłkę, prowadził zakład fotograficzny w Nowosybirsku. Wtedy nie nazywał się jeszcze Megre, lecz Puzakov. Nazwisko Megre przejął od żony i pozostał przy nim mimo rozwodu. Na początku lat 90., po upadku Związku Radzieckiego wynajął dwa statki rzeczne i zaczął organizować handlowe ekspedycje po rzece Ob – „Kupiecką karawanę”. Od Nowosybirska do Salechardu na Dalekiej Północy, 3500 kilometrów w jedną stronę. W jednej z odciętych od świata wsi, nad brzegiem rzeki miał spotkać kobietę. „(…) była ubrana w stareńką kufajkę, długą spódnicę, a na nogach miała wysokie, gumowe kalosze, w jakich chodzi jesienią i wiosną wielu mieszkańców północnych prowincji. Na głowie chusta zawiązana tak, że całkowicie zakrywała i czoło, i szyję. Trudno było określić, ile ta kobieta ma lat” – wspomina swoje pierwsze spotkanie z Anastazją w książce pod tym samym tytułem. Podąża za nią 25 kilometrów w głąb tajgi. Anastazja obiecuje mu pokazać miejsce, gdzie rośnie cedr, który według niej leczy wszelkie choroby i daje niezwykłą energię noszącym go ludziom. Megre notuje we wspomnieniach: „Anastazja opowiadała, że ich ród z pokolenia na pokolenie mieszka w cedrowym lesie, według słów jej przodków, od tysiącleci. W bezpośredni kontakt z ludźmi naszego cywilizowanego społeczeństwa wchodzą bardzo rzadko”.
Pod drodze bacznie obserwuje Anastazję, nie może się nadziwić jej zwyczajom i umiejętnościom. Bo śpi w barłogu zwinięta w kłębek, a grzeje ją niedźwiedzica. Bo tylko pstryknie palcem, a wiewiórki wysupłują jej orzeszki z szyszek cedrowych. Bo widzi ludzi na odległość. Między jedną a drugą niezwyczajną sytuacją Anastazja mówi Megre, jak należy żyć: wychowywać dzieci, budować dom, odnosić się do małżonka, a nawet jak wysiewać nasiona i hodować pszczoły. Na koniec spotkania zwierza się: „Oto właśnie rozmarzyłam się, że przyjedziesz do wielkiego miasta, opowiesz o mnie i o tym, co ci objaśniłam wielu ludziom. Zrobisz to tymi sposobami, którymi zazwyczaj przekazujecie wszelkie wiadomości i napiszesz książkę. Przeczyta ją wielu, wielu ludzi i przed nimi odsłoni się Prawda. Będą mniej chorować, zmienią swój stosunek do dzieci, wypracują nowy sposób nauczania. Ludzie staną się bardziej kochający, a Ziemia zacznie emitować więcej świetlistej energii”.
Po powrocie do domu Megre zamiast szykować się do kolejnej ekspedycji, zaczął pisać książkę, a gdy zdobyła popularność, jeździć po kraju i opowiadać o idei rodowych osad. Brzmi ona: „Weź hektar ziemi i stwórz na nim raj”.
Już 2318 rodzin, 5706 osób żyje w swoim raju – podaje strona Poselenia.ru, „organ prasowy” rodowych osad. Liczby te obejmują okres od 2009 roku. Czyli ponad 2000 rodzin dąży do samowystarczalności na jednym hektarze ziemi. Chcą mieć swój ser, ziemniaki i marchewki, ale też zarobkową pracę, tu, na miejscu, a nie w mieście, od którego przecież „anastazjowcy”, jak czasem się ich nazywa, chcą uciec. Bo w mieście trudno żyć blisko przyrody i drugiego człowieka.
Najwięcej z ponad 400 rodowych osad znajduje się w Rosji, przede wszystkim w europejskiej części. Duże skupiska są też na Ukrainie i Białorusi, a pojedyncze w Polsce, Francji, Hiszpanii, Czarnogórze, Serbii, Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Dzwoniące Cedry Rosji to nie tylko nazwa serii książek Megre i znak towarowy produktów wytwarzanych przez firmę „Megre” z siedzibą w Nowosybirsku, lecz także nazwa ruchu społecznego. Jego sympatycy określają go jako „religię ekologiczną Rosji”, a krytycy, z których wielu wywodzi się z Cerkwi prawosławnej – „ekologiczną sektą”. Aleksander Dworkin, badacz współczesnych sekt i teolog prawosławny, stwierdził podczas konferencji w Sarańsku, w 2013 roku, że Dzwoniące Cedry Rosji stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego.
A Roman czuje, że jest na odwrót – to państwo zagraża jego bezpieczeństwu. Gdy wydawało mu się, że zbudował sobie raj i może zacząć odpoczywać, nadeszło „to”. W 2014 Rosja pogrążała się w kryzysie, o którym długo czytał tylko w gazetach, aż wreszcie odczuł go na własnej skórze. Rubel leciał na łeb na szyję. Jego firma przewozowa, którą otworzył w pobliskim miasteczku Klin, splajtowała z dnia na dzień. Wtedy z sądu nadeszło pismo. A w nim zwięźle napisane, że on tu żyje bezprawnie. Zbudował dom, ale czy miał pozwolenie? Nie miał! Nie mógł mieć, bo to grunty rolne. Tu się sadzi ziemniaki, uprawia żyto, ale nie mieszka. Dom trzeba zburzyć. Roman zaczął regularnie bywać w sądzie. Tam spotykał swoich sąsiadów, także Loszę, którzy dostali podobne pisma. Trudno było im zaprzeczyć, że mieszkają bezprawnie, bo rzeczywiście to grunty rolne. Dlatego było ich stać na ziemię blisko Moskwy. Na działkę budowlaną żadna z rodzin nie mogłaby sobie pozwolić. Na zmianę kategorii ziemi sąd się nie zgadza, bo potem każdy Rosjanin chciałby pójść w ślady mieszkańców Promiennej. Jak chcą ziemię za darmo, niech pojadą na Daleki Wschód. Prezydent już podpisał ustawę o dalekowschodnim hektarze. Jakucja, Kamczatka, Czukotka, Magadan chętnie przyjmą nowych mieszkańców.
– Co mi po hektarze ziemi na Dalekim Wschodzie? Mam tam wziąć rodzinę i kazać im mieszkać w opuszczonej wsi bez prądu? U nas jest tyle ziemi, że gdyby każdemu Rosjaninowi dać hektar za darmo, to jeszcze dziesięć Francji leżałoby odłogiem. Ziemia w Luchezarnoye należała kiedyś do kołchozu. Wyciągnęli z niej tyle, ile się da. Wpakowali tyle chemii, ile to możliwe. Kilka lat temu tylko chwasty dobrze tu rosły. A teraz? Stoimy z Loszą na wzniesieniu, skąd widać osadę. Równo wytyczone działki otoczone lasem. Sady, warzywniki, stawy. Plac zabaw. Wspólna polana, gdzie co roku obchodzą maslenicę i święto Luchezarnoye. – Pewnie, że szkoda będzie mi to zostawiać. Tylko ja już dłużej nie mogę żyć w strachu, że w każdej chwili mogą zburzyć mi dom. Teraz urzędnicy przymykają oko. To ludzie z miasteczka, oni nas znają i wiedzą, że chcemy normalnie żyć. Wysyłają pisma i wzywają na rozprawy, bo muszą. Przyjeżdżają na kontrolę i udają, że nie widzą domu, w którym żyje sześcioosobowa rodzina. Wiadomo, że nie ślepną za darmo. No więc płacimy. Ale oni są kapryśni i w każdej chwili mogą zacząć widzieć. I co wtedy?
Roman też płaci. A dodatkowo hoduje cytrusy. W kuchni unosi się zapach pomarańczy, limonek i cytryn. Rośliny dzień i noc oświetlają lampy, a termometr pilnuje, by temperatura nie spadała poniżej 25 stopni Celsjusza. Dom nie jest już domem, ale budynkiem niezbędnym do prowadzenia plantacji. Zanim pojawia się kontrola, a urzędnicy mają obowiązek o niej powiadomić zawczasu, trzeba uprzątnąć ślady rodzinnego życia: zabawki, talerze, garnki, łóżka. – Tak tu żyjemy. Bawimy się z państwem w kotka i myszkę. A ja bym chciał, żeby kotek zajął się sobą, a myszka sobą.
– Co mogą zrobić w tej sytuacji Roman i Losza? – pytam Yekaterinę Fedenistovą, zasiadającą w radzie Rodnaja Partia, która powstała w 2013 roku, by bronić praw mieszkańców rodowych osad i wcielać w życie idee Anastazji. – Niech wstąpią do naszej partii i walczą o uchwalenie „Ustawy o rodowych siedliskach”. Czyli o swoje prawa. W obwodzie briańskim i i biełgorodzkim ono już istnieje. Ludzie mogą tam za darmo dostać hektar ziemi i zbudować na niej dom. Niech to będzie zapisane w konstytucji – każda rodzina ma prawo dostać ziemię za darmo. To nie przypadek, że idee Anastazji tak dobrze przyjęły się akurat u nas. My przez wieki żyliśmy na ziemi i nie utraciliśmy z nią więzi. Jest w nas tęsknota za ziemią. Rodowe siedliska to narodowa idea Rosji. Jej przyszłość. A może nawet przyszłość świata.
To, co mówi Yekaterina Fedenistova, idealnie pokrywa się z programem partii. Na razie liczy ona około 2000 członków – mieszkańców rodowych osad lub osób, którym bliskie są idee Anastazji, ale jeszcze nie są gotowi lub po prostu nie chcą wyprowadzić się z miasta na wieś. Jej nieformalnym liderem jest Władimir Megre, który do stworzenia partii nawoływał w swojej książce „Stworzenie”: „Pilnie należy przygotować odpowiednią ustawę, aby każdy posiadał ojczyznę i ziemię. Od tego zależy rozkwit państwa, a jeżeli nie ma takiej ustawy, to trzeba ją stworzyć”.
Z partią sympatyzuje Ogólnorosyjski Front Narodowy, koalicja społeczna powołana z inicjatywy Władimira Putina w 2011 roku, by reprezentować interesy „zwykłych” obywateli. Aktywiści Frontu chętnie odwiedzają rodowe osady.W programie takich wizyt obowiązkowe są: wycieczka po osadzie, dyskusja na temat perspektyw jej rozwoju, pamiątkowe zdjęcie i zapewnienia, że premier podpisał już stosowny dokument. I że nakazuje w nim podjęcie prac nad ustawą analogiczną do ustawy o dalekowschodnim hektarze. Nie dodają, że „Ustawa o rodowych siedliskach” trafiła w 2015 roku do Dumy i w pierwszym czytaniu została odrzucona. Chętnie przywołują za to słowa z orędzia Władimira Putina do Zgromadzenia Federalnego z 2018 roku: „Rozumiem, jak ważne dla każdego człowieka, dla każdej rodziny jest posiadać własny dom, własne mieszkanie. To problem, który ciągnie się w naszym kraju od dziesięcioleci”. Aktywiści nie wspominają o kontekście, w którym słowa te padły. Prezydent Putin mówił o obniżce oprocentowania kredytów hipotecznych do 7 – 8 proc. Żeby przeciętna rodzina mogła mieć swój dom. Na kredyt.
– Yekaterina Fedenistova radzi wam, byście zapisali się do partii i walczyli o swoje prawa do ziemi – mówię do Loszy i Romana, gdy znowu spotykamy się przy pustej drodze w Luchezarnoye. – Nie wierzę, że ta grupka dyskutantów jest w stanie cokolwiek zrobić. Oni lubią opowiadać o życiu na ziemi, ale z miasta ruszają się najdalej na daczę – mówi Roman. Tym razem Losza wyjątkowo się z nim zgadza: – Albo jak nasi niedoszli sąsiedzi. Kupili ziemię, bo była tania. Naczytali się książek i zachciało im się paradować w sarafanach, rano boso chodzić po trawie i śpiewać o Matuszce Ziemi. A potem się zorientowali, że tu romantyki nie ma, tylko trzeba wziąć się do roboty. I cedry przestały im szumieć.