Bieszczady od dekad zasilają zbiorową wyobraźnię jako miejsce, gdzie diabeł mówi dobranoc. Wciśnięte w skrawek między Ukrainą i Słowacją, kojarzone z surową i śnieżną zimą niekończące się przestrzenie, puste doliny, serpentyny dróg, wysmagane wiatrem trawy na połoninach i odludzia to idealna scenografia dla filmów o wyrzutkach na końcu świata, przemytnikach i tropiących ich strażnikach granicznych. To takie miejsca, w których można się schować przed światem, ukryć, rzuciwszy wszystko, jak głosi znany slogan. Jeśli jednak w terenie oderwiemy się od potocznych wyobrażeń, to nasz wzrok wyłowi także charakterystyczne bryły cerkwi, cmentarze z grobami oznaczonymi krzyżem z poprzeczną belką, może tablice z unijnym logo, z treści której wynika, że w danym miejscu była wieś albo że dany kościół był niegdyś cerkwią greckokatolicką.
Do 1947 r. blisko trzy czwarte mieszkańców Bieszczadów stanowili Bojkowie, czyli ludność ukraińska. W miasteczkach, takich jak Lesko, Ustrzyki Dolne, Lutowiska czy Baligród, mieszkali Żydzi i Polacy, gdzieniegdzie stały jeszcze dwory tych ostatnich. W Bandrowie i okolicznych wsiach mieszkali niemieccy ewangelicy, potomkowie józefińskich kolonistów. Na krańcach wsi i przysiółków były pojedyncze osiedla romskie. Druga wojna światowa, zmiana przebiegu granic i rozpoczęte w 1944 r. wysiedlenia ludności ukraińskiej, zwieńczone akcją „Wisła”, przyniosły jednak niemal całkowitą depopulację Bieszczadów: Bojków wywieziono do radzieckiej Ukrainy i na tzw. ziemie odzyskane, Żydzi i Romowie zostali wymordowani przez hitlerowców, Niemcy zaś uciekli do Rzeszy. Pozostali tylko Polacy.
Lata 50. przyniosły dalsze zmiany ludnościowe w Bieszczadach. W ramach tzw. korekty odcinków granicznych między Polską i ZSRR, znanej jako akcja Hrubieszów–Tomaszów (1951), przyłączono Ustrzyki Dolne, Czarną, Lutowiska i okoliczne miejscowości, z których uprzednio mieszkańców wysiedlono do Ukrainy, a w ich miejsce sprowadzono Polaków z Sokalszczyzny. Z kolei po 1956 r. w Bieszczady zaczęły wracać ukraińskie rodziny wysiedlone w ramach akcji „Wisła”. W tej dekadzie rozpoczęła się także szeroko zakrojona i propagowana akcja osadnicza. Bieszczady opisywano i pokazywano w filmach Polskiej Kroniki Filmowej oraz warszawskiej Wytwórni Filmów Dokumentalnych jako ziemię opuszczoną, pozbawioną gospodarzy, pilnie oczekującą osadników, na których czekała praca, domy i grunty. W Bieszczady wkraczała powojenna modernizacja: budowa wielkiej i małej obwodnicy bieszczadzkiej, tzw. pętli, zatopienie kilku wsi pod budowę zapory na Sanie, elektryfikacja, zakładanie państwowych gospodarstw rolnych i budowa infrastruktury mieszkalnej, niszczenie starej zabudowy i cerkwi, usuwanie śladów po byłych mieszkańcach.
W trakcie konfliktu polsko-ukraińskiego większość bieszczadzkich cerkwi została zniszczona, a partyzanci UPA palili ukraińskie gospodarstwa, które zostawili wysiedlani do ZSRR, aby uniemożliwić Polakom ich przejęcie. Natomiast na obszarze przyłączonym do Polski w 1951 r. przetrwały zarówno cerkwie, jak i domostwa. Decyzją władz komunistycznych obiekty sakralne otrzymał Kościół rzymskokatolicki, a te, które nie zostały przejęte, zamieniono na magazyny i owczarnie. Wyposażenie cerkwi, świadczące o ich wschodnim obrządku, zostało w większości rozkradzione. Tylko częściowo udało się je uratować rzeszowskiemu konserwatorowi zabytków oraz muzealnikom z Podkarpacia.
Przybysze zetknęli się z obcym krajobrazem i architekturą: cerkwiami greckokatolickimi, chyżami bojkowskimi, synagogami, cmentarzami ukraińskimi i żydowskimi. Aby ten świat dostosować do własnego życia i pracy, konieczna była symboliczna i ideologiczna ingerencja, która miała spowodować jego oswojenie. Aplikacja znaków swojskości w krajobraz, stawianie pomników symbolizujących nowe panowanie czy ignorowanie nielicznych śladów przeszłości budowały identyfikację osadników, pionierów, robotników sezonowych z nowym miejscem i jego nowy wizerunek.
Jeszcze do niedawna w Bieszczady usiane były peerelowskimi pomnikami i tablicami. Turystów witał w Lesku pomnik ku czci milicjantów, a w Ustrzykach Dolnych także cywilnych ofiar, poległych w walce z UPA. W Baligrodzie na rynku dominowała zwalista sylwetka radzieckiego czołgu, a w pobliskich Jabłonkach straszyło ponure oblicze generała Świerczewskiego. Wzdłuż pętli bieszczadzkiej z krzaków wystawały postumenty poświęcone budowniczym drogi z ramienia Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Kiedy te upamiętnienia w Bieszczadach jeszcze istniały – do 2018 r.! – były dobrym pretekstem do rozmów o przeszłości z mieszkańcami regionu. Kiedy pytałam o spokojne, niezaburzone trwanie pomników z czasów PRL-u, zwykle słyszałam, że są nienaruszalne, ponieważ wpisały się w krajobraz i historię „nowych”, powojennych Bieszczadów, więc są oswojone przez osadników i ich potomków. Niekiedy jednak pojawiały się na pomnikach krytyczne napisy albo drobne uszkodzenia, oceniane negatywnie przez starszych mieszkańców. Jak mówił siedemdziesięcioletni Jan z Bóbrki:
(…) przyjdą wandale i sprejem spryskają, i tak jak tego, w Jabłonkach. Byliśmy, ja wiem, dwa lata temu – spryskane. Co mu komu przeszkadza, był to był. Generał Świerczewski co robił to robił, każden wie po swojemu, bo z historii. No i po co pryskać? Stoi to stoi, co przeszkadza ci? Są tacy ludzie i tacy, no bo ich swędzą [ręce], żeby to rozbić, żeby to zniszczyć (…).
Niekiedy też starsi bieszczadnicy bagatelizowali lokalne znaczenie tych upamiętnień i wpisanie w peerelowską interpretację przeszłości, wskazując na ich wymiar ogólnoludzki, na ofiarę i cierpienie jako takie oraz obronę własnego domu przed agresorem.
Określenie „pamięć o nieswojej przeszłości” wydaje mi się pomocne do opisania praktyk sięgania po przeszłość dla celów wizerunkowych i tożsamościowych w społecznościach postmigracyjnych. Pamięć taka, mająca za swój przedmiot przeszłość obcą lub nie całkiem „naszą”, stanowi spadek po minionym systemie – po podejmowanych wówczas decyzjach o wysiedleniach, programowym ignorowaniu odmienności etnicznej, po latach milczenia o dawnych mieszkańcach ziem zagospodarowanych po wojnie na nowo i zgodnie z wizją władz komunistycznych. Pamięć o nieswojej przeszłości to projekt, który możemy obserwować dopiero w ostatnich 30. latach, po trudach transformacji, wskutek wysiłku poznawczego i psychologicznego oswajania dziedzictwa dawnych gospodarzy. W Bieszczadach projekt ten ma swoje zróżnicowane lokalne formy, które poniżej przybliżę. Odwołam się do obserwacji i refleksji z moich etnograficznych badań terenowych z lat 2012–2019, prowadzonych w kilkunastu bieszczadzkich miejscowościach.
Transformacja ustrojowa przyniosła w Bieszczadach zmianę stosunku do dawnych gospodarzy regionu oraz pozostałych po nich śladów. Wraz ze stabilizacją ekonomiczną i poprawą infrastruktury turystycznej pojawiły się inicjatywy bieszczadzkich przedsiębiorców, przewodników turystycznych, animatorów kultury i działaczy polegające na odkrywaniu przeszłości Bieszczadów i wplataniu jej w ofertę turystyczną. Mieszkańcy zwracają uwagę, że to właśnie przeszłość może być magnesem przyciągającym w Bieszczady i jednocześnie stanowiącym wyróżnik w stosunku do innych regionów. Nie bez znaczenia jest tu także wpływ osób, które nie zamieszkują w Bieszczadach na stałe, ale zajmują się tematyką bieszczadzką i tym samym promocją tego miejsca: dziennikarze, historycy, muzycy czy pisarze, ale także właściciele i twórcy tematycznych stron internetowych, bieszczadzkich fanpejdżów w mediach społecznościowych itp. W moim przekonaniu są oni obdarzonymi społecznym autorytetem współtwórcami współczesnej bieszczadzkiej pamięci, choć niezmiernie trudno jest empirycznie „zmierzyć” ów wkład, podobnie jak wpływ potocznych wyobrażeń, skojarzeń, stereotypów i mitów narosłych wokół Bieszczadów.
Jak zatem dzisiejsi mieszkańcy Bieszczadów traktują przeszłość miejsc, w których żyją od dziesięcioleci? Wydaje się, że rolę opiekuna spuścizny po dawnych gospodarzach tych ziem przenoszą raczej na miejscowych Ukraińców lub też organizacje ich reprezentujące czy nawet państwo ukraińskie. Brak prężnej społeczności ukraińskiej w Bieszczadach skutkuje jednak pozostawieniem ukraińskiego dziedzictwa w największym stopniu własnemu losowi, choć nieliczni mieszkańcy czują się odpowiedzialni za jego stan. Powstają więc organizacje, inicjatywy i pomysły mające na celu ratowanie i zabezpieczanie materialnych śladów po bieszczadzkich Bojkach i Żydach. Coraz częściej podejmowane są upamiętnienia losów części współczesnych mieszkańców – wysiedlonych z Sokalszczyzny w 1951 r. Aktywiści – strażnicy bieszczadzkiej pamięci – eksplorują regionalne dzieje i ślady przeszłości w terenie oraz podejmują inicjatywy, by je zabezpieczyć lub wyeksponować. Wplatając przeszłość dawnych gospodarzy w opowieści o regionie snute współcześnie, konstruują osobliwą pamięć o nieswojej przeszłości, przeszłości Innych, których już nie ma, i którą to przeszłość można dziś wykorzystywać w celach merkantylnych i wizerunkowych. Po przeszłość Bieszczadów sięgają więc m.in. właściciele biur podróży, obiektów noclegowych i gastronomicznych oraz artyści i członkowie lokalnych stowarzyszeń zajmujących się ratowaniem i rewitalizowaniem dziedzictwa materialnego. Bieszczadzkie praktykowanie pamięci o przeszłości wspierają obiekty materialne: pomniki, cmentarze, aranżacje przestrzeni publicznej, wystroje wnętrz lokali gastronomicznych, muzea, rzeźby, kapliczki, czasopisma, książki, plakaty, szyldy, reklamy. Władze samorządowe, lokalne stowarzyszenia i fundacje, działacze i liderzy, artyści oraz lokalni dziennikarze i historycy stymulują zainteresowanie przeszłością, dostarczając bodźców do jej odzyskiwania, projektowania, kreowania i upowszechniania w postaci praktyk pamięci. Odbywa się to zarówno na własny użytek bieszczadników, jak i dla celów autoprezentacyjnych, z zamiarem wygłoszenia na zewnątrz komunikatu o kształcie kulturowym regionu, jego teraźniejszości i przeszłości.
Po latach swoistej „przezroczystości” w bieszczadzkim krajobrazie materialne ślady życia miejscowych Ukraińców i Żydów stają się częścią współczesnego dyskursu o przeszłości tego regionu. Inicjatywy w lat 70–80., pochodzące od działaczy warszawskiego Studenckiego Koła Przewodników Górskich, a później inicjatorów tzw. akcji „Opis”, obozów kamieniarskich „Nadsanie” i „Magurycz”, zapoczątkowały zmianę sposobu postrzegania śladów po dawnych gospodarzach oraz przyczynach ich nieobecności. W przemyśle turystycznym wykorzystuje się dziś wyobrażenie folkloru bojkowskiego, sprowadzonego do haftowanej soroczki (koszuli), nazw potraw, motywu ikony czy haftu bojkowskiego, egzotyki kształtu cerkwi czy cyrylicy widocznej jeszcze gdzieniegdzie na nagrobkach. Twórcy oferty turystycznej nazywają swoje obiekty „z ruska”, zgłębiają wiedzę o Bojkach, doceniają piękno drewnianych świątyń i nielicznych bojkowskich chyży. Lokalni działacze stawiają tablice wyjaśniające pochodzenie obiektów (głównie cerkwi), trudno jednak znaleźć szerszy komentarz historyczny dotyczący np. celowego niszczenia części z nich w okresie PRL-u czy związku wysiedleń, UPA i popadania w ruinę wielu z nich, a szczególnie przyczyn nieobecności ich właścicieli – poza stwierdzeniem samego wysiedlenia. Co znamienne, w nazwach lokali gastronomicznych, potrawach w nich serwowanych, nazwach obiektów noclegowych pojawia się przymiotnik „bojkowski”, a nie „ukraiński”. Ten ostatni zarezerwowany jest dla opisu konfliktu z lat 40. XX w. i do dziś często pojawia się w zbitce „ukraińskie bandy UPA”. Nawet osoby, które działają na rzecz zabezpieczenia dziedzictwa ukraińskiego, używają obu pojęć we wskazanych kontekstach: bojkowskie są cerkwie, cmentarze, pieśni i potrawy, ukraińskie są tylko „bandy UPA”. Jak mówił Andrzej, jeden z ustrzyckich aktywistów:
(…) styl [domostw] bojkowski, bo tu Bojkowie mieszkali. (…) tu działały bandy UPA (…) było tak, że w dzień rządziło KBW, a w nocy UPA i byli prawie, takie same, podobne rzeczy potrafili robić, może nie aż z takim okrucieństwem, jak robili Ukraińcy (…).
Z tego też m.in. powodu w Bieszczadach dotychczas znajdują się tylko dwa ukraińskie upamiętnienia: powstała w 1985 r. płyta nagrobna z nazwiskami 31 Ukraińców zamordowanych w Terce przez żołnierzy WP (inicjatywa bieszczadzkich Ukraińców) oraz tablica ku czci dawnych mieszkańców Wetliny, zamontowana w 2008 r. na krzyżu przy miejscowym kościele, zbudowanym na miejscu dawnej cerkwi (inicjatywa członków Stowarzyszenia Miłośników Wetliny i Okolic, zrzeszającego mieszkańców). Przy kilku cmentarzach ukraińskich i żydowskich oraz przy cerkwiach znajdują się tablice wyjaśniające pochodzenie obiektów. Działacze bieszczadzkich stowarzyszeń zdołali w ostatnich latach uratować kilka cerkwi przed rozbiórką (np. w Baligrodzie) oraz odnowić niektóre cmentarze ukraińskie i żydowskie. Powstały prywatne muzea i izby muzealne, wystawy prezentujące ratowanie bieszczadzkich zabytków (np. cerkwi w Baligrodzie i Łopience), odbywają się imprezy sportowe i kulturalne. Dość często wspomina się o nieistniejących bądź niezamieszkałych wsiach, ale rzadko podnosi się kwestię przyczyny tego, że – jak niekiedy mówią rozmówcy – poprzedni mieszkańcy „wyjechali”. Nigdzie też nie spotkamy się z informacją dotyczącą innych przejawów obecności Bojków i Żydów w regionie, ich osiągnięć, wybitnych postaci, nazwisk autorów poszczególnych zabytków czy wzorców, z których czerpano inspirację. To całkiem umarły świat, o którym świadczą wyłącznie materialne resztki.
Wydaje się zatem, że bieszczadnicy powoli przepracowują bojkowskie/ukraińskie i żydowskie dziedzictwo materialne, coraz chętniej sięgają po znaki z cudzego uniwersum pod warunkiem jednak, że dotyczy to „uogólnionego” Bojka (nie Ukraińca) lub Żyda, sprowadzonego do etnicznej ciekawostki, wyróżnika regionu, egzotyki, „wschodu” i zbanalizowanej „wielokulturowości”. Niegdyś ślady po dawnych mieszkańcach były zmarginalizowane lub usuwane. Współcześnie wielu mieszkańców, lokalnych działaczy i polityków przywraca im znaczenie w krajobrazie kulturowym Bieszczadów, nowe obiekty umieszczane są zaś obok czy wśród, a nie zamiast. Rozmówcy mówią o przeszłości miejsca i to w miejscu lokują jej zasoby: wydarzenia, rzeczy, postacie. Nie zajmują ich współcześni mieszkańcy i ich przeszłość, ale samo miejsce i to, co jest w nim zaklęte. Jedna z kobiet, które wybrała Ustrzyki Dolne na miejsce do życia, mówi o konieczności empatycznego wczucia się w „opowieść Bieszczadów”:
(…) żeby poczuć prawdziwe Bieszczady, to trzeba tu troszeczkę pocierpieć. (…) Miejsca opuszczone przez ludzi, miejsca, gdzie ludzie byli wysiedleni, gdzie działało UPA – po prostu czuć w tych miejscach taki… czuć normalnie w tej ziemi taki ból – to są prawdziwe Bieszczady, piękne, ale pełne takiego cierpienia.
Dla wielu bieszczadników sięgnięcie po zasoby przeszłości oznacza ich uratowanie oraz zapewnienie ciągłości czy też ożywianie wielokulturowości, która należy do przeszłości. Jest to celowy wysiłek zinternalizowania przeszłości związanej z miejscem i uczynienia jej podstawą własnej tożsamości, współczesnej historii Bieszczadów i ich mieszkańców. Praktykowanie pamięci opiera się zatem na przywoływaniu przeszłości, formułowaniu na jej temat różnorakich narracji i zamykaniu tychże narracji w rozmaitych środkach, jak również na formach upowszechniania owych narracji i środków przywołujących przeszłość. Jest to więc nie tylko przywoływanie i upowszechnianie, lecz także interpretacja przeszłości, selekcja treści, konstruowanie obrazów i chwytów retorycznych, opatrujących praktyki pamięci.
Przykładowo w Bandrowie znajduje się szyld informujący o cmentarzu ewangelickim. Zanim trafimy na jego pozostałości (kilka starych niemieckich nagrobków w kiepskiej kondycji), po drodze uwagę zwraca kopczyk z kamieni, zwieńczony krzyżem i opatrzony tablicą wraz z ryciną nieistniejącego zboru ewangelickiego, który znajdował się w tym miejscu. Jak powiedziała mi mieszkanka Bandrowa, w okresie, kiedy wieś znajdowała się w granicach ZSRR, został wysadzony w powietrze. Ani przy krzyżu, ani na cmentarzu nie ma żadnej informacji o bandrowskich Niemcach.
Kirkut w Ustrzykach jest skrajnie zaniedbany, nie sposób do niego dojechać. Porasta go bujna roślinność, wiele nagrobków jest zapadniętych, a materiał uległ ruinie. Napisy są słabo czytelne, uszkodzone lub został po nich tyko ślad. Macewy pokrywa mech. Od 2006 r. stoi tu jednak tablica informacyjna. Zarówno sama tablica, jak i okresowe prace porządkowe to inicjatywa miejscowego liceum. Regularność tych prac zdaje się jednak niewielka. Zgoda na powolne niszczenie nagrobków lub tylko ich zaniedbanie jest wyraźnym gestem w kierunku wspólnoty mającej na cmentarzu swoich zmarłych.
Innym interesującym przykładem są losy ustrzyckiej synagogi, znajdującej się w pobliżu rynku. Obecnie mieści się tu Miejska Biblioteka Publiczna. Budynek został wielokrotnie przebudowany, z zewnątrz trudno domyślić się jego pierwotnego wyglądu i przeznaczenia, tym bardziej że tablica informująca o przeszłości budynku znajduje się w środku. Z tyłu budynku widoczny jest jedynie mały fragment oryginalnej fasady. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że informacja o przeszłości obiektu skierowana jest do osób, które wiedzą, czego szukają.
Praktyki uromantycznienia przeszłości, a tym samym i współczesności Bieszczadów, także poprzez odesłanie do odległych kontekstów czy też wręcz manipulowanie znaczeniami nawiązującymi do przeszłości, swoista gra z historią widoczne są szczególnie w ofercie gastronomicznej. W Ustianowej znajduje się restauracja Huculska, w Lutowiskach zaś Stanica Kresowa Chreptiów, nawiązująca do scenografii filmu „Pan Wołodyjowski”, zaś w restauracji Niedźwiadek w Ustrzykach Dolnych można zjeść pielmieni, bliny, schab po lwowsku i torcik czekoladowy Czarnohora. Turysta w Bieszczadach na swoim talerzu otrzymuje zatem Huculszczyznę, Kresy, Karpaty Wschodnie, a nawet odrobinę Rosji.
Nieswoja przeszłość w Bieszczadach ma także inne, nieetniczne oblicze. Obraz bieszczadzkiego pioniera i kowboja, kreowany w latach 50., także wspiera dzisiejsze odwołania do przeszłości miejsca. W ostatnich latach powstają w Bieszczadach domy, które dobrze wpasowują się w mit dzikiego zachodu. O czasach pionierskich rozmówcy opowiadają dziś jako o swoistym micie założycielskim współczesnych, powysiedleńczych Bieszczadów. Wspominają pionierów niczym bohaterów mitycznych – ludzi twardych, nieugiętych, niekiedy szaleńczo odważnych. Bieszczady pionierskie, przywoływane w narracjach, mają męskie, brutalne, diabelskie wręcz oblicze. Dziś ostatnią enklawą Bieszczadów pionierskich, tych najokrutniejszych i najbliższych przyrodzie, są wypały węgla drzewnego. Retorty oraz sam styl życia wypalaczy służą wzbogaceniu narracji autoprezentacyjnej i wspierają ofertę turystyczną. Kiedy w ramach obserwacji uczestniczącej brałam udział w kilku wycieczkach z przewodnikiem, zorientowałam się, że turyści wożeni są na wypał nie ze względu na oryginalną technologię, ale dlatego że retorty i czarni od sadzy wypalacze to ostatnie ślady – jak mówią przewodnicy – „prawdziwych”, dzikich i pionierskich Bieszczadów.
Mieszkańcy Bieszczadów: potomkowie przedwojennych Polaków, nieliczni Ukraińcy, którzy wrócili z wysiedlenia, osadnicy oraz współcześni uciekinierzy z miast, którzy w Bieszczadach szukają szczęścia, sięgają po przeszłość „zastaną” lub konstruowaną na potrzeby własne lub turystów, przyczyniając się w ten sposób do budowy atrakcyjnego wizerunku regionu. Po latach transformacji, wobec poszukiwania pomysłu na promocję i w mariażu z mitami narosłymi wokół Bieszczadów (mit pionierski, zakapiorski, kowbojski, mit dzikiego zachodu, mit pogranicza, nowe Kresy, mit krainy łagodności, mit dzikości i pierwotności, mit wielokulturowości), mieszkańcy i pasjonaci Bieszczadów sięgają po nieswoją przeszłość coraz chętniej.
W popkulturowym i marketingowym wykorzystaniu nieswojej przeszłości dostrzec można nie tylko instrumentalne odsłanianie cudzych grobów. Wysnuć można tu analogię z formułą wirtualnego żydostwa Ruth Ellen Gruber, która tropi inicjatywy konstruowania i ożywiania przez nie-Żydów elementów dziedzictwa żydowskiego – uogólnionego i pozbawionego samych Żydów – przeznaczonego dla nieżydowskiej publiczności. Bieszczadzkie praktyki pamięci o nieswojej przeszłości świadczą nie tylko o przyswajaniu i wykorzystywaniu cudzej spuścizny, lecz także o identyfikacji współczesnych mieszkańców z kulturą dawnych gospodarzy. Pamięć o tych, których już nie ma, jest ważnym elementem tożsamości i narzędziem kształtowania emocjonalnych związków z miejscem tych, którzy przybyli w Bieszczady z wyboru. Ale też odbywa się to z pominięciem nielicznych, wciąż zamieszkujących Bieszczady Ukraińców. To nie oni kształtują wizerunek miejsca opatrzony cytatami z „bojkowskości”, nie oni noszą soroczki, witając grupę turystów, i nie oni gotują potrawy oparte na przepisach swoich przodków.
Gliwa Małgorzata
2009 Przesiedlenia ludności ukraińskiej z Bieszczad Zachodnich w latach 1944–1947 w: Bieszczady w Polsce Ludowej 1944–1989, red. J. Izdebski, K. Kaczmarski, M. Krzysztofiński, Rzeszów, s. 45–59.Gruber Ruth Ellen
2004 Odrodzenie kultury żydowskiej w Europie, Sejny.
Kurzynoga Olga
2009 Utracone dobra kultury w Bieszczadach w latach 1944–1989 (zarys problemu) w: Bieszczady w Polsce Ludowej 1944–1989, red. J. Izdebski, K. Kaczmarski, M. Krzysztofiński, Rzeszów, s. 389–430.
Potaczała Krzysztoff
2012 Bieszczady w PRL-u: 1, Olszanica.
2013 Bieszczady W PRL-u: 2, Olszanica.
Trzeszczyńska Patrycja
2016 Pamięć o nie-swojej przeszłości. Przypadek Bieszczadów, Kraków.
2017 Słowa na końcu świata: opowieści o Bieszczadach, „Konteksty”, nr 3 (318), s. 238–253.