– Do Kramatorska? Na Donbas? Nie jedź tam! Tam jest niebezpiecznie, niczego nie ma, budynki wciąż w ruinie, straszne warunki, rozboje… Po co tam jedziesz?
Z takimi komentarzami spotykałam się często od początku moich badań terenowych prowadzonych w Donbasie w 2016 roku. Było to już po wybuchu wojny na wschodzie Ukrainy, jednak komentarze dotyczyły terenów kontrolowanych przez władze ukraińskie dwa lata po wybuchu konfliktu. Takie rady słyszałam w Polsce, ale chyba nawet częściej w Ukrainie. W Kijowie, Lwowie, Żytomierzu, Iwano-Frankowsku – ilekroć mówiłam znajomym o swoich planach lub już trwających badaniach w Donbasie, odpowiadały mi pełne zaskoczenia spojrzenia, ostrzeżenia przed niebezpieczeństwem, rady, aby być tam bardzo ostrożną, a najlepiej, żeby nie jechać tam wcale.
Dwie Ukrainy
Stereotyp Donbasu (skrót od Donieckiego Zagłębia Węglowego, ukr. Донецький вугільний басейн, Donećkyj wuhilnyj basejn oraz ros. Доне́цкий каменноу́гольный бассе́йн, Donieckij kamiennougolnyj bassjejn) jako regionu innego i nieoswojonego ma długą historię. Powszechnie kojarzy się z wszechobecnym ciężkim przemysłem i wydobyciem, kopalniami i hutami, hałdami węgla, klanami oligarchów, mafią, korupcją, bandytyzmem, dresiarzami i brakiem perspektyw. Jego największym miastem jest Donieck, który przed wybuchem wojny w 2014 roku był także nieformalną stolicą regionu. Po wybuchu konfliktu i ukonstytuowaniu się tzw. linii rozgraniczenia, czyli podziału Donbasu na tereny okupowane przez samozwańcze armie separatystów wspieranych przez wojska rosyjskie oraz tereny pozostające pod władzą ukraińską, Donieck został stolicą separatystycznej Donieckiej Republiki Ludowej. Jednak nawet wcześniej w oczach ukraińskiego społeczeństwa z centrum i zachodu kraju Donieck był miastem budzącym skrajne emocje. Był esencją „Wschodu” utożsamianego z przeszłością, sowieckością, marazmem i biedą, ale przede wszystkim społeczną i obywatelską apatią i biernością. Nawet w Polsce osoby nieinteresujące się na co dzień Ukrainą prawdopodobnie słyszały o tradycyjnym podziale Ukrainy na Wschód – zrusyfikowany i naznaczony nostalgią za radziecką przeszłością, oraz Zachód – ukraińskojęzyczny, proeuropejski i patriotyczny, może nawet nacjonalistyczny. Ta „teoria dwóch Ukrain” jest silnie zakorzeniona w społecznej wyobraźni od lat, ale w nowej odsłonie spopularyzował ją w latach 90. ukraiński historyk Mykoła Riabczuk w książce o znaczącym tytule „Dwie Ukrainy”. Według Riabczuka podział Ukrainy na wschód i zachód nie jest jedynie geograficzny, lecz stanowi przejaw głębokiego wewnętrznego rozdarcia ukraińskiego społeczeństwa. Dwie Ukrainy to dwa rywalizujące ze sobą projekty ukraińskiej tożsamości – narodowo-obywatelskiej i radzieckiej. Tak jak stolicą „radzieckiej Ukrainy” jest Donieck, tak tej „narodowo-obywatelskiej” ma być do szpiku środkowoeuropejski, posiadający austro-węgierski sznyt Lwów. Mieszkańcy wschodniej Ukrainy mają nie tylko inaczej zachowywać się i myśleć, ale też mieć zupełnie inną mentalność niż mieszkańcy zachodu – inną historię, bohaterów, symbole, mity, wartości, tradycje i język. W różnych socjologicznych badaniach można na przykład zobaczyć, że o ile mieszkańcy zachodu mają tendencję do określania siebie w kategoriach narodowych („jestem Ukraińcem”), o tyle mieszkańcy wschodu częściej mówią o sobie w kategoriach społecznych, na przykład przez pryzmat wykonywanego zawodu („jestem górnikiem/robotnikiem/rolnikiem/studentem”). Mieszkańcy wschodu częściej też deklarowali nostalgię za czasami ZSRR, zwłaszcza za gospodarczą stabilnością poprzedzającą kryzys późnych lat 80. i potem 90. Dla ukraińskiej inteligencji był to dowód na to, że tożsamość mieszkańców wschodu jest „zacofana” względem reszty kraju, a wręcz stanowi przednowoczesną formę samoidentyfikacji, charakterystyczną dla społeczeństw przedpaństwowych. Takiemu myśleniu przeciwstawiali się niektórzy ukraińscy (i nie tylko) intelektualiści, jak na przykład znany historyk Jarosław Hrycak twierdzący, że mieszkańcy wschodu mają świadomość narodową, lecz po prostu nie uważają jej za najważniejszą, na pierwszym miejscu stawiając tożsamości społeczne, będące jak najbardziej tożsamościami nowoczesnymi. Podobnie swoje interpretacje formułował choćby amerykański sowietolog japońskiego pochodzenia Hiroaki Kuromiya, który proponował, aby tożsamość mieszkańców Donbasu definiować jako pozanarodową w sensie neutralnym – ani antyukraińską, ani prorosyjską, ale zbudowaną na fundamencie szeroko pojętej wolności, jaką uosabiały peryferia imperium (rosyjskiego czy radzieckiego). Jego zdaniem historia regionu stawia wyzwanie idei narodu jako kategorii oczywistej, a tożsamości narodowej jako nieuniknionej i przesądzonej. Mogłoby się wydawać, że niedawna wojna w Donbasie i powstanie tam tak zwanych republik ludowych zweryfikowała te poglądy. Jednak zdaniem wielu komentatorów, politologów i ekspertów od ukraińskiej polityki te quasi-państwa nie powstałyby bez udziału Rosji, która nie tylko wsparła je militarnie, infrastrukturalnie i finansowo, ale też ideologicznie, rozniecając istniejące tam resentymenty, zadawnione spory i zatargi z centralną ukraińską władzą. A opowieść o dwóch Ukrainach, stawiająca znak równości pomiędzy językiem, tożsamością narodową, regionem zamieszkania oraz orientacją polityczną obywateli, jest nie tylko stereotypowa i uproszczona, ale też fałszywa.
Dzikie Pola, Dziki Wschód
Pomimo takich wyważonych głosów podkreślane często wybiórczo historyczne zaszłości i ciążące nad regionem uprzedzenia sprawiały, że Donbas i jego mieszkańcy stawali się w oczach swoich współobywateli coraz bardziej niezrozumiali, dziwni i inni. Sytuacji nie poprawiał fakt, że z Donbasu, spod Doniecka, pochodził były prezydent i lider niesławnej Partii Regionów Wiktor Janukowycz, zmuszony do ucieczki z kraju po rewolucji, która wybuchła na Majdanie w 2014 roku. Janukowycz był też liderem „klanu donieckich”, czyli mafii zrzeszającej lokalnych oligarchów i podległych im ludzi biznesu, administracji i władzy, która podczas jego prezydentury rozciągnęła swoje wpływy aż do Kijowa.
„Pamiętam, że kiedy pojechaliśmy w kilka osób na międzyszkolny turniej szachowy do Iwano-Frankowska, nikt nie chciał być z nami w pokoju ani nawet siedzieć koło nas na obiedzie. Bali się donieckich”
– wspomina Katia, urodzona i wychowana w Doniecku studentka ukrainistyki. Taki obraz Donbasu umacniał się i coraz bardziej kolonizował zbiorową wyobraźnię. Działo się tak pomimo tego, że fakty czasem stawały wbrew obiegowej opinii – na przykład to strajki donbaskich górników w dużej mierze przyczyniły się do zdobycia przez Ukrainę niepodległości w 1991 roku. Jak jednak kształtowało się i zmieniało postrzeganie tego nieoczywistego regionu?
Donbas został zindustrializowany w drugiej połowie XIX w. Stało się to za czasów Imperium Rosyjskiego, lecz rękami prywatnego, międzynarodowego kapitału. Wschodnie rubieże Ukrainy, dawne Dzikie Pola, były w europejskiej wyobraźni odpowiednikiem Dzikiego Zachodu, krainy wielkich możliwości otwierającymi się przed pionierami gnanymi gorączką czarnego, w tym przypadku, złota – węgla. Po odkryciu w końcu XVIII w. pierwszych złóż węgla kamiennego Donbas zaczął się bardzo szybko i prężnie rozwijać. Przyciągał nie tylko inwersorów i wizjonerów, jak Walijczyk John Hughes, założyciel miasta nazwanego od zruszczonej formy jego nazwiska Juzowką, przemianowanego potem na Stalino, a w końcu na Donieck, ale także robotników. Do Donbasu, zwanego wtedy Nową Rosją, przybywały kolejne fale imigrantów z całego Imperium Rosyjskiego i Europy w poszukiwaniu pracy i lepszego życia.
Po rewolucji październikowej i nacjonalizacji przemysłu donbaskie kopalnie i obsługujące je miasta stały się dla radzieckiej Rosji niezwykle ważnym źródłem surowców. Miasta, do tej pory rozwijające się chaotycznie i często bez żadnego planu, uporządkowano. Wyrysowano plany z szerokimi arteriami, obudowane socrealistycznymi kamienicami, monumentalnymi gmachami użyteczności publicznej, szkołami, bibliotekami, parkami, pałacami młodzieży i sportu, pomnikami zwycięstwa, ogromnymi placami i alejami nazwanymi na cześć budowniczych ciężkich maszyn. Tak powstały monomiasta, czyli miasta monofunkcyjne, dla obsługi często jednego tylko przedsiębiorstwa lub kilku fabryk jednego typu produkcji. W takich miastach wszystko było podporządkowane jednemu zakładowi produkcyjnemu – głównemu pracodawcy, ale też dostarczycielowi usług i rozrywki dla mieszkańców, czyli swoich pracowników. Fabryka organizowała na głównych miejskich placach hucznie obchodzone święta, w tym państwowe, jak Dzień Zwycięstwa, Dzień Obrońcy Ojczyzny, Święto Pracy, oraz lokalne, jak Dzień Górnika czy Hutnika. Zapewniała dzieciom kolonie, obozy i zajęcia pozalekcyjne, przy niej działał Komsomoł, czyli jedyna dostępna wówczas organizacja młodzieżowa. Miała swoje przedszkola, szkoły, kursy zawodowe i uniwersytety. Taki typ miasta nazywano również „miastotwórczym przedsiębiorstwem”, ponieważ to miasto wyrosło wokół i dla zakładu pracy. Mimo że takie miasto może kojarzyć się bardziej ze wschodnimi, socjalistycznymi realiami, to nie była to bynajmniej specjalność ZSRR. Na świecie w drugiej połowie XIX i w pierwszej połowie XX w. takich ośrodków powstało wiele, a najbardziej znane to Manchester w Wielkiej Brytanii czy Detroit w USA. Jednak to na terenie byłego Związku Radzieckiego takie typy osiedli miejskich przetrwały najdłużej, coraz bardziej kostniejąc i z trudem reformując się wraz ze zmieniającymi się czasami.
Nieoczywisty misz-masz
W czasach przed- i powojennych, w okresie przemysłowej prosperity, ukształtowały się i umocniły w Donbasie bardzo silne narracje związane z dumą z regionu, jego górniczej, robotniczej tożsamości, kluczowego znaczenia obecnego tam przemysłu, hartu ducha zamieszkujących go ludzi. Władze i duża część mieszkańców Donbasu do tej pory szczyci się tym, że ich region jest otwarty na wszystkich, którzy chcą tam żyć i pracować, bez pytania o pochodzenie i samoidentyfikację. Mozaika narodowa i etniczna tego regionu jest bardzo różnorodna, na przestrzeni ostatnich stu pięćdziesięciu lat Donbas tworzyli przybysze z różnych zakątków Europy: oprócz Ukraińców i Rosjan także Żydzi, Białorusini, Gruzini, Ormianie, Niemcy, Serbowie, Wołosi, Bułgarzy, Tatarzy, Polacy i inni, przynosząc ze sobą swoje zwyczaje, wiedzę i doświadczenie. Mieszkańcy Donbasu są różnorodności swojego pochodzenia świadomi, lecz nie przekłada się to na wzmożone sentymenty narodowe czy nacjonalistyczne.
„My tu wszyscy jesteśmy taka kasza-małasza [ukr. przysł. misz-masz – przyp. JS], zawsze tak było, zawsze byliśmy na granicy, na styku kilku różnych krajów, władz, administracji. Pomiędzy Słobodszczyzną [region sąsiadujący z Donbasem, leżący w większości na terenie obwodu charkowskiego – przyp. JS], Tatarami a Dzikimi Polami. Tu są ukraińskie wioski, ormiańskie wioski, polskie wioski, a na wsiach wszyscy zawsze mówili w ukraińskim surżyku – w surżyku, to prawda, ale ukraińskim”
– twierdzi Mykoła, lokalny aktywista i młody mieszkaniec Kramatorska. Przywiązanie do idei kulturowego i etnicznego tygla, jakim ma być Donbas, jest wśród mieszkańców znaczące. Po ostatnim rewolucyjnym zrywie z 2014 roku – Euromajdanie czy rewolucji godności, jak wolą te wydarzenia nazywać Ukraińcy – wybuchu wojny z separatystami wspieranymi przez Moskwę i powstaniem na wschodnich rubieżach kraju samozwańczych republik, mieszkańcy tej części Donbasu, która pozostała pod władzą ukraińską czują presję, aby w pewnym stopniu odciąć się od tej niejednoznacznej, różnorodnej historii swojego regionu i określić się jako „w pełni Ukraińcy”. Istotną częścią tej identyfikacji – w powszechnym przekonaniu wykształconej warstwy społeczeństwa i mieszkańców zachodu kraju – jest język ukraiński. Można go usłyszeć w donbaskich miastach obecnie o wiele częściej niż kiedyś, w codziennych rozmowach wciąż dominuje jednak rosyjski. Na wsiach króluje z kolei surżyk – trudne do precyzyjnego zdefiniowania połączenie rosyjskiego i ukraińskiego. Surżyk często postrzegany jest jako coś wstydliwego, nie będącego „prawdziwym” językiem, raczej wyznacznikiem słabego wykształcenia oraz niskiej świadomości językowej i narodowej jego użytkownika. Rosyjski z kolei wśród patriotycznie nastawionych Ukraińców, mówiących na co dzień po ukraińsku, nosi piętno języka okupanta, mowy kraju, z którą Ukraina prowadzi wojnę. Prawdziwi Ukraińcy powinni mówić po ukraińsku, a przynajmniej chcieć zacząć używać go jako swojego pierwszego języka i dowieść tym samym swojej lojalności i oddania idei niepodległej, samodzielnej Ukrainy – ta teza, przewijająca się wśród ukraińskich intelektualistów z centrum i zachodu, jest wciąż na Donbasie kontrowersyjna, ale coraz częściej przyjmowana przez tamtejszych młodych ludzi, lokalnych aktywistów zaangażowanych w budowę społeczeństwa obywatelskiego, którzy chcą być częścią zmian zachodzących w ich kraju i starają się odnaleźć swoje miejsce w wyobrażonym ideale silnego, demokratycznego państwa narodowego budowanego na wzór zachodni. To dlatego Mykoła, zaangażowany w oddolne projekty kulturalne mające zmienić i unowocześnić wizerunek jego miasta, uznał za warte podkreślenia, że na donbaskich wsiach owszem, mówi się w surżyku, ale jest to surżyk ukraiński. W domyśle – jest to dowód na to, że język ukraiński, a więc sami Ukraińcy, są tam u siebie. Jednak wielu mieszkańców, niezainteresowanych ani polityką, ani aktywizmem, ani żadną formą lokalnego zaangażowania, nie chce porzucać rosyjskiego, który jest ich pierwszym językiem, w którym wyrośli i który postrzegają raczej jako język regionalny niż symbol obcej władzy. Nieoczywistość sytuacji widać nawet w suchych liczbach. W ostatnim dostępnym spisie powszechnym ludności Ukrainy z 2001 roku 68% mieszkańców uznaje za swój język ojczysty język ukraiński, a 30% – język rosyjski. Wiele osób interpretuje te dane jako proste odniesienie do pytania o tożsamość i etniczność, jednak te liczby nie oddają całej złożoności ukraińskiej specyfiki. Sytuacja zaczyna się komplikować na przykład wtedy, gdy spojrzymy na odpowiedzi na pytanie, w jakim języku respondentom jest łatwiej rozmawiać – tutaj znacząca grupa mieszkańców Ukrainy, którzy chociaż uznają ukraiński za język ojczysty, w życiu codziennym preferuje rosyjski. Ponadto, jeżeli respondenci mają więcej możliwości wyboru, około 10% przyznaje się do mówienia w domu surżykiem, a około 20% twierdzi, że nawet w domu mówi albo po ukraińsku, albo po rosyjsku, w zależności od sytuacji. Preferowany język nie jest też związany z narodowością – na wschodzie kraju 72% osób mówiących na co dzień po rosyjsku uznaje się za Ukraińców, chociaż wśród tych osób tylko 6% twierdzi, że łatwiej im porozumiewać się po ukraińsku. Podobnie sprawa ma się z przekonaniami na temat poglądów politycznych, oceny demokracji, rządów prawa i zaufania do władzy – analizując wyniki ankiet, mieszkańcy wschodu wcale nie wpisują się w przypisywane im prorosyjskie, antydemokratyczne i autorytarne schematy.
Na postrzeganie tej skomplikowanej sytuacji – mozaiki języków, identyfikacji i poglądów – niewątpliwie największe piętno odcisnął wciąż trwający konflikt z Rosją i separatystycznymi republikami na wschodzie kraju, a także okupacja Krymu. W świetle podgrzanych emocji i pokusie łatwych podziałów dochodzi do wielu ideologicznych spięć i nieporozumień, które długo jeszcze pewnie pozostaną nierozwiązane, podobnie jak pytania o to, co to znaczy być Ukraińcem oraz czym właściwie jest tożsamość w miejscach tak historycznie i kulturowo nieoczywistych jak Donbas.
Bibliografia
2014 Ukraiński Donbas. Oblicza tożsamości regionalnej, Poznań.
1998 Freedom and Terror in the Donbas: A Ukrainian-Russian Borderland, 1870s-1990s., Cambridge.
2009 Nowa Ukraina: nowe interpretacje, Wrocław<.